czwartek, 1 stycznia 2015

Bunga bunga po polsku, czyli co naprawdę dzieję się na wyjazdach integracyjnych?

"Żyje się raz, to jest integracja. Zabawa na maxa, flaga na maszt. Vivat korporacja, świat mamy u stóp. Karuzela życia trwa, wódka w żyłach zmienia świat". Ci, którzy choć raz byli na takiej imprezie wiedzą, że w piosence zespołu Kombii jest dużo prawdy. Wyjazd integracyjny jest jak wizyta w Las Vegas. Nigdy nie wiadomo jak się skończy. 

Z badania przeprowadzonego przez monsterpolska.pl wynika, że ponad 60 % proc. pracowników z przyjemnością bierze udział w wyjazdach integracyjnych. Największymi entuzjastami takich wypadów są oczywiście mężczyźni, ale coraz więcej pań również się na nich odnajduję. Firmowe wojaże to zdecydowanie domena dużych korporacji, które mogą zafundować kilkudniowe wakacje wszystkim pracownikom. Zwykle jest to nagroda za ciężką pracę. Dlatego wielu prezesów raz na kwartał daje dobry budżet i pozwala podopiecznym odreagować. Co naprawdę robią Polacy na firmowych wyjazdach integracyjnych?

Zgodnie z zasadą pracuj na maxa, baw się na maxa Polacy korzystają z życia. I to już od samego początku. W czasach PRL-u było takie określenie: kursokonferencja. Starzy wyjadacze wiedzieli, o co chodzi i zamiast litery "s" wstawiali w nazwie "w". Czasy się zmieniły, ale idea pozostała. Bo chociaż z założenia firmowe wyjazdy mają stanowić okazje do zgrania się zespołu i zmotywowania do cięższej pracy, w praktyce integracja często wykracza poza kontakty zawodowe.

Zaczyna się klasycznie już w autokarze. Obrączki przestają obowiązywać, a procenty niczym przysięga małżeńska pieczętują nowe znajomości. Wiadomo, że nic tak nie relaksuje jak kilka głębszych, a przecież chodzi o to, żeby się wyluzować. Dlatego scenariusz imprezy zwykle wygląda tak samo. W piątek morze alkoholu, w sobotę połowa na kacu, a połowa pozoruje udział w zaplanowanych aktywnościach. W niedzielę powrót do domu.

Elegancki hotel. Kolacja, a potem dyskoteka. I oczywiście hektolitry darmowej gorzały, które skutecznie pomagają w rozluźnieniu atmosfery. - Zwykle na imprezach integracyjnych pracownikom puszczają hamulce i wieczór kończy się zdradą życiowego partnera. Czyli krótko mówiąc brakiem uczciwości - tłumaczy Krzysztof Szaruga z agencji Detektyw24. - Z naszego doświadczenia wynika, że Polacy najczęściej skaczą w bok właśnie na firmowych wyjazdach i w miejscu pracy - dodaje. 

Według detektyw Katarzyny Bracław zdrada jest po prostu wpisana w scenariusz firmowych bankietów. - Oczywiście nie wszyscy mają kogoś trzeciego na sumieniu, ale ilość świętych jest na takich imprezach ograniczona. Dlatego klienci coraz częściej proszą o sprawdzenie, co tak naprawdę dzieje się na wyjazdach integracyjnych, na które wybierają się ich partnerzy. Osoby, które, na co dzień żyją w sztywnym gorsecie związku i obowiązków służbowych na korporacyjnych wypadach okazują się szalonymi imprezowiczami i robią takie rzeczy, o których pozostającym w domu małżonkom, nawet się nie śniło - dodaje. 

Zdaniem psychologów niewierni partnerzy próbują później racjonalizować własne postępowanie. Rozgrzeszać się i nie używać negatywnych nazw do określenia swojego zachowania. Często zrzucają także winne na innych, a na końcu starają się potraktować całe zdarzenie jak zabawną przygodę. Niestety prawdziwe życie różni się od filmowego scenariusza i nie wszystko zostaje w Vegas.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz